nie taka znowu bajka

„Była sobie dziewczyna” to lekka, a momentami także dowcipna historia Jenny- naiwnej nastolatki-marzycielki oraz Davida- czarującego i zabawnego trzydziestolatka, mieszkających w Wielkiej Brytanii lat sześćdziesiątych. Mężczyzna zauważa Jenny, kiedy ta stojąc w deszczu ze swoją wiolonczelą czeka na autobus. David przywłaszczył sobie zaufanie nie tylko szesnastolatki, ale również jej wymagających rodziców, którym imponują ludzie dobrze ułożeni oraz o dobrym fundamencie majątkowym i towarzyskim. U boku swego księcia świat Jenny uzupełnia się w barwy i dźwięki, krok po kroku spełnia swoje marzenia i odkłada dotąd ważną dla niej naukę na bok, a razem z nią cel dostania się na Oksford.

Wbrew pozorom film nie jest taką bajką, na jaką się zapowiada. 
Któregoś dnia czar pryska, a Jenny zostają tylko pochopnie podjęte decyzje, których nie może już cofnąć.
Nie poznajemy bohaterów szczegółowo, twórcy filmu pozwalają nam dostrzec ich marzenia, temperament oraz wewnętrzne rozterki, a fakty z ich życia nie tworzą przytłaczającej atmosfery, co pozwala na zachowanie pewnych niedomówień, a to cenię.

W filmie widzimy banalną grę miłosną przesyconą błyszczącymi perłami, wystawnymi restauracjami, obliczem bogatych, pięknych kobiet i eleganckich mężczyzn czy magią spełniania marzeń. Rzeczywistość silniejsza niż miłość oraz pieniądze rozwiewa nadzieję na szczęśliwe zakończenie.
 Fabuła nie jest zbyt skomplikowana, odważę się nawet zasugerować, że wydaje się być płytka, jednak nie zanudza, ani nie usypia widza. Wolna akcja owiana mgiełką perfum Chanel nie dusiła, ale pomagała wznosić się wrażliwości na wyżyny głębszego poznania. 
Film mimo swej lekkości wzbudzał we mnie skrajne uczucia. Od początku czułam niepokój przerywany od czasu do czasu nie donośnym śmiechem, ale delikatnym, mimowolnym uśmiechem będącym uroczym przerywnikiem przesadnie romantycznych scen. „Była sobie dziewczyna” również wywoływała smutek i poruszenie nawet wśród „kamiennych serc”.
Mimo, że metamorfozy są w filmach podawane tak często i właściwie niczym się nie różnią, to ta, którą przeszła Jenny oczarowała mnie. Właściwie zawdzięczam to tylko urodzie aktorki, która w pięknej sukience, spiętych włosach i błyszczących kolczykach stała się tak zjawiskową kobietą, że chciałoby się, aby w ogóle nie schodziła z ekranu.
Postać grana przez Petera Sarsgaarda mogła zostać odebrana dwojako – albo w formie zagubionego, romantycznego kochanka, albo jako uzależnionego od kłamstw świetnego aktora. Dość solidnie wbiły mi się w pamięć łzy Davida w samochodzie. Na pozór są efektem zniszczonej przed momentem miłości, jednak bardziej prawdopodobny wydaje mi się żal trzydziestolatka do samego siebie oraz przeżywanie pewnego bólu związanego ze swoim życiem. Wszystko wskazywałoby na to, że Jenny w tym całej tej sytuacji jest postacią tragiczną, ale ona w przeciwieństwie do Davida ma przed sobą całe życie, które dopiero buduje, trzydziestolatek natomiast w którymś momencie się pogubił i stopniowo traci wszystko, nie ma dokąd wrócić, a na przepraszanie jest już za późno. Pozostaje mu odnalezienie właściwej ścieżki albo kontynuacja dotychczasowego stylu życia opartego na wiecznych oszustwach.
Świetnie spisała się Carey Mulligan, która idealnie wczuła się w bohaterkę, a swoją niebanalną urodą i wdziękiem podkreślała charakter Jenny.
 Odnoszę wrażenie, że założeniem filmu nie był zabieg moralizatorski, nikt wyraźnie nie wskazuje widzom, że Jenny popełniła błąd próbując oderwać się od codziennego życia. Jest to raczej mieszanka skrajnych uczuć, eliksir miłosny, po wypiciu którego zmienia się percepcja.

„Była sobie dziewczyna” przenosi widza w urzekający świat pełen romantycznych barw oraz słodkich, narcystycznych piosenek. Pozwala popłynąć nurtem marzeń i odwiedzić wszystkie miejsca, które odwiedziła Jenny przy każdym wspomnieniu filmu. Właśnie dlatego polecam film wszystkim tym, którzy szukają oderwania od szarości, pragną przenieść się do klimatycznego Londynu czy romantycznego Paryża. Wieczór z Jenny i Davidem może być naprawdę zadowalający.